Wiecie, jakie są amerykańskie komedie. Żarty i gagi na temat fekaliów, homoseksualistów i seksu w każdej postaci. Dobra, nie wszystkie takie są, ale większość z nich ponad ten poziom się nie wznosi. Na szczęście są też filmy, które pozwalają się pośmiać, stwarzają mnóstwo zabawnych sytuacji, a przy tym trzymają poziom i nawet mogą się pochwalić niezłą obsadą. I tu brawa dla jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych, która niemal w samo niedzielne południe zaserwowała nam ten smaczny komediowy kąsek.
Film może się pochwalić abstrakcyjnym humorem na poziomie. Oglądając obraz Barry'ego Sonnenfelda (tego od Facetów w czerni i Dorwać małego), nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że oglądam zamerykanizowaną wersję filmu Guy'a Ritchiego. Któregokolwiek. I muszę powiedzieć, że ta wersja bawiła mnie równie doskonale, jak filmy Anglika. Twórcy filmu zebrali całkiem przywoitą obsadę, która z kolei stworzyła fantastyczną mieszankę. W filmie nie pojawia się żaden aktor z tzw. pierwszej ligi, ale każdy widz doskonale zna te twarze. Nie musicie ich nawet lubić - oglądając film, będziecie pękać ze śmiechu, a po jego zakończeniu z uznaniem pokręcicie głową. To z autopsji.
Oto historia - w Miami pojawia się bomba atomowa, która wygląda jak... nie będę zdradzał, bo to porównanie nakręca całą akcję. W każdym razie, jak łatwo się domyślić, bombka przechodzi z rąk do rąk - niektórzy jej chcą, niektórzy nie, i to właśnie wywołuje szereg zabawnych sytuacji i świetnych dialogów. Tom Sizemore jako bezmózgi zbir jest świetny, Dennis Farina ma kilka świetnych linijek, a duet policjantów Garofalo - Warburton rozbroił mnie kompletnie. Wielkie kłopoty są satyrą na ignorancję Amerykanów (ciągłe nawiązania do Discovery Channel i Travel Channel) oraz ich obsesję na punkcie bezpieczeństwa (tu akurat twórcy nie trafili, bo film miał wyjść w 2001 roku, ale 9.11 wstrzymało premierę). I, trzeba to zaznaczyć, jest to świetna satyra.
Oto historia - w Miami pojawia się bomba atomowa, która wygląda jak... nie będę zdradzał, bo to porównanie nakręca całą akcję. W każdym razie, jak łatwo się domyślić, bombka przechodzi z rąk do rąk - niektórzy jej chcą, niektórzy nie, i to właśnie wywołuje szereg zabawnych sytuacji i świetnych dialogów. Tom Sizemore jako bezmózgi zbir jest świetny, Dennis Farina ma kilka świetnych linijek, a duet policjantów Garofalo - Warburton rozbroił mnie kompletnie. Wielkie kłopoty są satyrą na ignorancję Amerykanów (ciągłe nawiązania do Discovery Channel i Travel Channel) oraz ich obsesję na punkcie bezpieczeństwa (tu akurat twórcy nie trafili, bo film miał wyjść w 2001 roku, ale 9.11 wstrzymało premierę). I, trzeba to zaznaczyć, jest to świetna satyra.
Bardzo dobra, niepospolita komedia dla tych, którzy chcą dobrze się bawić i nie czuć niesmaku z powodu słabych i / lub obrzydliwych żartów. Dlatego Ci, o których wspomniałem w zdaniu wcześniej, niech szukają DVD z tym filmem, bo naprawdę warto.
Aha, szkoda, że żaden z dystrybutorów w Polsce nie pofatygował się, by film Sonnenfelda pokazać publiczności kinowej. Za to X-nasta część American Pie wejdzie do kin na pewno. Ech...
Wielkie kłopoty (Big Trouble); premiera: 02.04.02; reżyseria: Barry Sonnenfeld; scenariusz: Robert Ramsey, Matthew Stone, na podstawie powieści Dave'a Barry'ego; obsada: Tim Allen, Rene Russo, Tom Sizemore, Ben Foster, Jason Lee, Zooey Deschanel, Johnny Knoxville, Stanley Tucci, Janeane Garofalo, Dennis Farina, Omar Epps, Sofía Vergara, DJ Qualls, Jack Kehler, Patrick Warburton
Komentarze