Jam session zespołu Califone trwa w najlepsze przez pełne 84 minuty. W rzeczy samej, film Tima Rutiliego wydaje się być jedynie dodatkową formą promocji filmu - w końcu tytuł oryginalny Muzyki dla truposzy jest jednocześnie tytułem ostatniej płyty zespołu, którego Rutili jest liderem.
Nie zrozumcie mnie źle - muzyka jest arcyciekawa, pełna energii i szalonego rytmu, ale poza nią film nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Jest kolorowo, transcendentnie, funeralnie. Zel to medium, w której domu przebywa kilkunastoosobowa grupa duchów. W quasiodkumentalnych przerywnikach zjawy te wyjawiają okoliczności swej śmierci, przy czym niektóre z nich są doprawdy wymyślne. Zel prowadzi swój wróżkowy biznes, a duchy pomagają im w świadczeniu usług klientom. Pewnej nocy jednak nieżywa gromadka dostrzega za oknem oślepiające światło. Wyjaśnienie jest tylko jedno - to Bóg wzywa ich do siebie. Jednak gdy próbują opuścić domostwo, przeszywa ich nieznośny ból. Duchy dojdą do wniosku, iż to Zel uwięziła ich w domu i zaczną uprzykrzać jej życie, aby ta wreszcie oddała im wolność.
Czego dowiadujemy się z filmu Rutiliego? Na przykład tego, że duchy boją się soli - rozsypcie trochę w progu, a na pewno żaden nie nawiedzi was we śnie. Dowiadujemy się również, że ducha bliskiej osoby można zatrzymać w domu poprzez kilka węzłów na sznurku. Ale tematyka, wydawałoby się, najważniejsza została tutaj spłycona i stłamszona przez muzyczne dokonania Califone. O tym, jak trudno pożegnać bliską osobę, jak ciężko wypuścić z rąk ostatnie wspomnienia, dowiadujemy się w jednej z ostatnich scen.
Rzekoma świeżość Muzyki dla truposzy okazuje się jedynie formalnym bełkotem, okraszonym wyjątkowo kiepską grą aktorską, a będąca tylko żałosnym sposobem na wylansowanie zespołu.
Czy naprawdę nie było bardziej wartościowych projektów, w które można było zainwestować pieniądze?
Tytuł: Muzyka dla truposzy
Tytuł oryginalny: All My Friends Are Funeral Singers
Premiera: 26.01.2010
Scenariusz i reżyseria: Tim Rutili
Zdjęcia: Darryl Miller
Muzyka: Califone
Obsada: Angela Bettis, Karol Kent, Molly Wade, Wesley Walker, Tim Rutili
Nie zrozumcie mnie źle - muzyka jest arcyciekawa, pełna energii i szalonego rytmu, ale poza nią film nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Jest kolorowo, transcendentnie, funeralnie. Zel to medium, w której domu przebywa kilkunastoosobowa grupa duchów. W quasiodkumentalnych przerywnikach zjawy te wyjawiają okoliczności swej śmierci, przy czym niektóre z nich są doprawdy wymyślne. Zel prowadzi swój wróżkowy biznes, a duchy pomagają im w świadczeniu usług klientom. Pewnej nocy jednak nieżywa gromadka dostrzega za oknem oślepiające światło. Wyjaśnienie jest tylko jedno - to Bóg wzywa ich do siebie. Jednak gdy próbują opuścić domostwo, przeszywa ich nieznośny ból. Duchy dojdą do wniosku, iż to Zel uwięziła ich w domu i zaczną uprzykrzać jej życie, aby ta wreszcie oddała im wolność.
Czego dowiadujemy się z filmu Rutiliego? Na przykład tego, że duchy boją się soli - rozsypcie trochę w progu, a na pewno żaden nie nawiedzi was we śnie. Dowiadujemy się również, że ducha bliskiej osoby można zatrzymać w domu poprzez kilka węzłów na sznurku. Ale tematyka, wydawałoby się, najważniejsza została tutaj spłycona i stłamszona przez muzyczne dokonania Califone. O tym, jak trudno pożegnać bliską osobę, jak ciężko wypuścić z rąk ostatnie wspomnienia, dowiadujemy się w jednej z ostatnich scen.
Rzekoma świeżość Muzyki dla truposzy okazuje się jedynie formalnym bełkotem, okraszonym wyjątkowo kiepską grą aktorską, a będąca tylko żałosnym sposobem na wylansowanie zespołu.
Czy naprawdę nie było bardziej wartościowych projektów, w które można było zainwestować pieniądze?
Tytuł: Muzyka dla truposzy
Tytuł oryginalny: All My Friends Are Funeral Singers
Premiera: 26.01.2010
Scenariusz i reżyseria: Tim Rutili
Zdjęcia: Darryl Miller
Muzyka: Califone
Obsada: Angela Bettis, Karol Kent, Molly Wade, Wesley Walker, Tim Rutili
Komentarze