Są takie granice, których filmowcy przekraczać nie powinni. Jedną z nich jest granica absolutnego kiczu. Ocierał się o nią, wręcz balansował na niej Zack Snyder w wyprodukowanym przez tych samych ludzi 300, ale dzięki artystycznemu wyczuciu uniknął porażki. Tarsem Singh poszedł jednak na całość w Immortals. Bogowie i herosi, spadając na samo dno otchłani pstrokatego banału.
Hinduski reżyser znany jest z surrealistycznej wyobraźni, której upust dał wcześniej w Celi i Magii uczuć. Obrazy, jakie kształtują się w głowie Tarsema są z jednej strony artystyczne i pełne barw, z drugiej prymitywnie brutalne i mroczne. O ile jednak w dwóch poprzednich tytułach fabuła usprawiedliwiała awangardowe wycieczki reżysera (nie stanowiąc meritum sama w sobie), tak jego próba zrewolucjonizowania kina mitologicznego stanowi absurdalną jazdę bez trzymanki.
Nierozsądne byłoby oczekiwanie historycznej kongruencji od dzieła tak jawnie popkulturowego i komercyjnego, dlatego pominę istotne błędy w przełożeniu greckiej mitologii na język filmowy. Nie mogę przyjąć ich jako wad filmu Singha z prostej przyczyny - nie spotkałem się dotąd z udaną próbą przeniesienia rzeczywistości starożytnej Grecji na kinowy ekran. Mimo to, warto zachować pewną konsekwencję w portretowaniu pewnego wycinka historii, który stanowi kanwę scenariusza. Z szacunkiem i pomysłem podszedł do tego Snyder we wspomnianym, kultowym już dziele, i był jednym z niewielu wyjątków. Nie można zaliczyć do nich hinduskiego twórcy, który wrzuca do jednego worka postacie autentyczne i fikcyjne zdarzenia, naginając grecką mitologię w sposób karykaturalny.
Singh bohaterem swojego ostatniego filmu uczynił Tezeusza, jednego z największych herosów starożytnej Grecji. Nie zadbał jednak o to, by do jego filmowej historii wpleść choćby fragmenty któregokolwiek z mitów na temat pogromcy Minotaura. Jego Tezeusz jest za to bardzo hollywoodzki - ratuje niewiasty, mści rodzinę, oswobadza uciśnionych z niewoli tyrana. Ma przy tym ciche wsparcie bogów, którzy widzą w śmiertelniku niesamowitą siłę, mogącą powstrzymać podłego króla Hyperiona. Bezwzględny tyran usiłuje oswobodzić potężnych tytanów i opanować cały świat. Przeszkodzić może mu jedynie nasz idealny protagonista.
Darujcie nienajlepiej ukryty ironiczny ton, ale ilość banału w tej historii jest trudna do zniesienia. Krystaliczny bohater, wierni kompani, śliczna dziewczyna, która pomimo swego daru u boku herosa staje się jedynie ozdobnym kwiatkiem. Oprócz tego prymitywny wróg, sędziwy mistrz i wielka bitwa - trywializm fabuły miał najpewniej zostać zrekompensowany arcydzielną stroną wizualną. Wszystko odbywa się z złotobrązowej poświacie, a ujęcia i plany zmieniają się jak w kalejdoskopie. I choć trudno nie docenić pietyzmu, z jakim zrealizowane są niektóre sceny, trzeba przyznać, że mocno przesadził.
Wspomniany na wstępie 300 pięć lat temu wstrząsał co bardziej wrażliwymi epatującą z każdej sceny przemocą. Dziś, w porównaniu z Immortals, film Snydera wydaje się grzeczną opowiastką dla młodzieży. Ilość przelanej krwi, odciętych głów i kończyn czy uzewnętrznionych trzewi nie tylko tych wrażliwych mogą przyprawić o mdłości. Epicko sztuczny finał jest prawdziwym festiwalem wypływającej w zwolnionym tempie pożogi, a widz zaczyna zastanawiać się, czy to nie makabryczne sceny dekapitacji i innych form odbierania życia były sensem samym w sobie w wyobraźni Singha.
Spośród wielu wyprodukowanych w XXI wieku filmów mitologicznych, Immortals ma zdecydowanie najsłabszą obsadę. Henry Cavill, kolejny mało charakterystyczny przystojniak w Hollywood, wyrzuca z ust jedynie puste frazesy, choć trudno winić za to akurat jego. Mickey Rourke, którego wielki powrót jeszcze niedawno zwiastowano, z każdą kolejną rolą jest coraz bardziej obrzydliwy i wtórny. No i Freida Pinto, kobieta, od której trudno znaleźć piękniejszą, a której uroda skutecznie przysłania talent. Ona jedna akurat zapewnia w filmie emocje, szczególnie męskiej widowni (mocna, zmysłowa scena pojenia Tezeusza).
Gdyby Singh przynajmniej spróbował zwalczyć sztuczność głównych bohaterów, gdyby wpadło mu do głowy, aby pozwolić aktorom na odrobinę improwizacji i humoru, być może Immortals. Bogowie i herosi byliby dziełem dużo lepszym, a na pewno przyjemniejszym w odbiorze. Twórca Celi zawierzył jednak zupełnie swojemu instynktowi, dlatego jego film można określić znakiem 3K: krew, kicz, komercja.
Tytuł: Immortals. Bogowie i herosi
Tytuł oryginalny: Immortals
Premiera: 10.11.2011
Reżyseria: Tarsem Singh
Scenariusz: Charley Parlapanides, Vlas Parlapanides
Zdjęcia: Brendan Galvin
Muzyka: Trevor Morris
Obsada: Henry Cavill, Mickey Rourke, Stephen Dorff, Freida Pinto, Luke Evans, John Hurt, Joseph Morgan
Hinduski reżyser znany jest z surrealistycznej wyobraźni, której upust dał wcześniej w Celi i Magii uczuć. Obrazy, jakie kształtują się w głowie Tarsema są z jednej strony artystyczne i pełne barw, z drugiej prymitywnie brutalne i mroczne. O ile jednak w dwóch poprzednich tytułach fabuła usprawiedliwiała awangardowe wycieczki reżysera (nie stanowiąc meritum sama w sobie), tak jego próba zrewolucjonizowania kina mitologicznego stanowi absurdalną jazdę bez trzymanki.
Nierozsądne byłoby oczekiwanie historycznej kongruencji od dzieła tak jawnie popkulturowego i komercyjnego, dlatego pominę istotne błędy w przełożeniu greckiej mitologii na język filmowy. Nie mogę przyjąć ich jako wad filmu Singha z prostej przyczyny - nie spotkałem się dotąd z udaną próbą przeniesienia rzeczywistości starożytnej Grecji na kinowy ekran. Mimo to, warto zachować pewną konsekwencję w portretowaniu pewnego wycinka historii, który stanowi kanwę scenariusza. Z szacunkiem i pomysłem podszedł do tego Snyder we wspomnianym, kultowym już dziele, i był jednym z niewielu wyjątków. Nie można zaliczyć do nich hinduskiego twórcy, który wrzuca do jednego worka postacie autentyczne i fikcyjne zdarzenia, naginając grecką mitologię w sposób karykaturalny.
Singh bohaterem swojego ostatniego filmu uczynił Tezeusza, jednego z największych herosów starożytnej Grecji. Nie zadbał jednak o to, by do jego filmowej historii wpleść choćby fragmenty któregokolwiek z mitów na temat pogromcy Minotaura. Jego Tezeusz jest za to bardzo hollywoodzki - ratuje niewiasty, mści rodzinę, oswobadza uciśnionych z niewoli tyrana. Ma przy tym ciche wsparcie bogów, którzy widzą w śmiertelniku niesamowitą siłę, mogącą powstrzymać podłego króla Hyperiona. Bezwzględny tyran usiłuje oswobodzić potężnych tytanów i opanować cały świat. Przeszkodzić może mu jedynie nasz idealny protagonista.
Darujcie nienajlepiej ukryty ironiczny ton, ale ilość banału w tej historii jest trudna do zniesienia. Krystaliczny bohater, wierni kompani, śliczna dziewczyna, która pomimo swego daru u boku herosa staje się jedynie ozdobnym kwiatkiem. Oprócz tego prymitywny wróg, sędziwy mistrz i wielka bitwa - trywializm fabuły miał najpewniej zostać zrekompensowany arcydzielną stroną wizualną. Wszystko odbywa się z złotobrązowej poświacie, a ujęcia i plany zmieniają się jak w kalejdoskopie. I choć trudno nie docenić pietyzmu, z jakim zrealizowane są niektóre sceny, trzeba przyznać, że mocno przesadził.
Wspomniany na wstępie 300 pięć lat temu wstrząsał co bardziej wrażliwymi epatującą z każdej sceny przemocą. Dziś, w porównaniu z Immortals, film Snydera wydaje się grzeczną opowiastką dla młodzieży. Ilość przelanej krwi, odciętych głów i kończyn czy uzewnętrznionych trzewi nie tylko tych wrażliwych mogą przyprawić o mdłości. Epicko sztuczny finał jest prawdziwym festiwalem wypływającej w zwolnionym tempie pożogi, a widz zaczyna zastanawiać się, czy to nie makabryczne sceny dekapitacji i innych form odbierania życia były sensem samym w sobie w wyobraźni Singha.
Spośród wielu wyprodukowanych w XXI wieku filmów mitologicznych, Immortals ma zdecydowanie najsłabszą obsadę. Henry Cavill, kolejny mało charakterystyczny przystojniak w Hollywood, wyrzuca z ust jedynie puste frazesy, choć trudno winić za to akurat jego. Mickey Rourke, którego wielki powrót jeszcze niedawno zwiastowano, z każdą kolejną rolą jest coraz bardziej obrzydliwy i wtórny. No i Freida Pinto, kobieta, od której trudno znaleźć piękniejszą, a której uroda skutecznie przysłania talent. Ona jedna akurat zapewnia w filmie emocje, szczególnie męskiej widowni (mocna, zmysłowa scena pojenia Tezeusza).
Gdyby Singh przynajmniej spróbował zwalczyć sztuczność głównych bohaterów, gdyby wpadło mu do głowy, aby pozwolić aktorom na odrobinę improwizacji i humoru, być może Immortals. Bogowie i herosi byliby dziełem dużo lepszym, a na pewno przyjemniejszym w odbiorze. Twórca Celi zawierzył jednak zupełnie swojemu instynktowi, dlatego jego film można określić znakiem 3K: krew, kicz, komercja.
Tytuł: Immortals. Bogowie i herosi
Tytuł oryginalny: Immortals
Premiera: 10.11.2011
Reżyseria: Tarsem Singh
Scenariusz: Charley Parlapanides, Vlas Parlapanides
Zdjęcia: Brendan Galvin
Muzyka: Trevor Morris
Obsada: Henry Cavill, Mickey Rourke, Stephen Dorff, Freida Pinto, Luke Evans, John Hurt, Joseph Morgan
Komentarze