Kto by pomyślał, że w dzisiejszym, często przegadanym i stanowczo za głośnym kinie, znajdzie się miejsce dla kameralnego, niemego filmu? Okazuje się, że Artysta idealnie wpisał się w nie jedną, a dwie tęsknoty widzów: za tradycyjnym filmem aktorskim i klasycznym romansem. I zdobył uznanie nie tylko zwykłych zjadaczy popcornu, ale również krytyków.
A przecież to takie proste! Zogniskować akcję wokół ciekawego bohatera, wrzucić do jego życia płomienny romans, zatrudnić odpowiednich aktorów i całość okrasić wspaniałą muzyką. Michel Hazanavicius, zamiast narzekać, że łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić po prostu wziął się do roboty. Napisał scenariusz, dobrał utalentowanych, choć mało znanych szerszej publiczności aktorów, a następnie wszystko świetnie nakręcił. Nie kombinował, nie wyważał otwartych drzwi. Trafił w dziesiątkę, serwując widzom filmowym powrót do korzeni.
Artysta to klasyczny film o filmie. Opowiada o wielkim gwiazdorze kina niemego, George'u Valentinie (przewrotne nawiązanie do kariery amanta Rudolfa Valentino), który wraz z pojawieniem się filmu dźwiękowego trafia na aktorski margines. Hollywood znajduje sobie nową ulubienicę - Peppę Miller, której mentorem był właśnie Valentin. Kariera George'a zmierza ku całkowitemu upadkowi: klapy zaliczają kolejne jego filmy, odwracają się od niego widzowie i producenci, a na dodatek traci żonę i majątek. Książę staje się żebrakiem, a uratować go może jedynie miłość...
Film Hazanaviciusa cechuje prostota narracji i całkowite postawienie na aktorów. Prezencja Jeana Dujardina i Bérénice Bejo jest magiczna - nie mając nic prócz mimiki, zaoferowali widzom pełną gamę emocji, a przy tym wystrzegli się przesadnego dramatyzmu, w który tak łatwo mogli popaść. Aktorskie wyzwanie nie przerosło artystów znanych głównie z dokonań w filmie francuskim - prześliczna Bejo i amant Dujardin tworzą na ekranie parę idealną, od której trudno oderwać wzrok. Hazanavicius umiejętnie prowadzi swoich aktorów, którzy w jednej chwili zmieniają nastrój z komediowego we wzruszający, zachowując przy tym ujmującą naturalność.
Nie sposób wspomnieć o drugim planie, na którym brylują takie sławy, jak John Goodman, James Cromwell czy Penelope Ann Miller. Pierwszy z nich występuje w roli zaprzyjaźnionego producenta Valentina, który bardzo długo stara się zachować lojalność wobec dawnej gwiazdy, w końcu jednak musi poddać się wymogom rynku. Postać ta, wraz z upadającym wizerunkiem głównego bohatera, symbolizuje problemy, z jakimi zmagali się filmowcy w obliczu pozornego udoskonalenie kina, jakim było jego udźwiękowienie. Ta rewolucyjna tranzycja stała się końcem nie tylko filmu niemego, ale również wielu tworzących go karier i istnień. Dzieło Hazanaviciusa mówi o tym pięknie i prawdziwie. Składa przy tym hołd klasycznej epoce kina - w Artyście aż roi się od nawiązań do starych filmów z Douglasem Fairbanksem czy Gretą Garbo, a filmowe domy to wnętrza prawdziwych posiadłości hollywoodzkich gwiazd z lat 20. To się nazywa dbałość o szczegóły!
Trudno powiedzieć, co dokładnie sprawia, że Artystę ogląda się z taką przyjemnością. Spora w tym zasługa psa Jacka, energicznego stworzenia rasy Jack Russell terier, którego gra jest ładunkiem fantastycznych emocji. Ogromną zaletą filmu jest format obrazu 1.33:1, lansowany w latach 20. w Hollywood, celowo wykorzystany przez Haznaviciusa. Dzięki temu uwaga widzów skupia się przede wszystkim na ekspresji aktorów, która w całości stanowi o sile tej historii. Piękne ujęcia (te sale kinowe!) i kadry technicznie stylizowane na kino z epoki to co prawda detale, ale są idealnym dopełnieniem doskonałego konceptu reżysera i dowodem na to, jak dokładnie zaplanował swoje dzieło. Całość uzupełnia fantastyczna muzyka Ludovika Bource, a główny motyw jest jednym z najwspanialszych dokonań muzyki filmowej ostatnich lat.
To wspaniale, że są jeszcze twórcy filmowi, którym zależy na pielęgnowaniu jednej z podstawowych cnót kina - sztuki opowiadania historii. Michel Hazanavicius tworząc Artystę wykazał się zmysłem prawdziwego artysty. Udało mu się nie tylko stworzyć dzieło, w którym wszystkie elementy funkcjonują w symbiozie, ale również odświeżyć gatunek - wydawałoby się - od lat zapomniany. I choć Artysta nie jest filmem wybitnym, jest w stanie trafić w każdy gust i zadowolić najbardziej wymagającego widza.
Recenzja pierwotnie opublikowana w portalu G Punkt (www.g-punkt.pl).
Tytuł: Artysta
Tytuł oryginalny: The Artist
Premiera: 15.05.2011
Scenariusz i reżyseria: Michel Hazanavicius
Zdjęcia: Guillaume Schiffman
Muzyka: Ludovic Bource
Obsada: Jean Dujardin, Bérénice Bejo, John Goodman, James Cromwell, Penelope Ann Miller, Missi Pyle
A przecież to takie proste! Zogniskować akcję wokół ciekawego bohatera, wrzucić do jego życia płomienny romans, zatrudnić odpowiednich aktorów i całość okrasić wspaniałą muzyką. Michel Hazanavicius, zamiast narzekać, że łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić po prostu wziął się do roboty. Napisał scenariusz, dobrał utalentowanych, choć mało znanych szerszej publiczności aktorów, a następnie wszystko świetnie nakręcił. Nie kombinował, nie wyważał otwartych drzwi. Trafił w dziesiątkę, serwując widzom filmowym powrót do korzeni.
Artysta to klasyczny film o filmie. Opowiada o wielkim gwiazdorze kina niemego, George'u Valentinie (przewrotne nawiązanie do kariery amanta Rudolfa Valentino), który wraz z pojawieniem się filmu dźwiękowego trafia na aktorski margines. Hollywood znajduje sobie nową ulubienicę - Peppę Miller, której mentorem był właśnie Valentin. Kariera George'a zmierza ku całkowitemu upadkowi: klapy zaliczają kolejne jego filmy, odwracają się od niego widzowie i producenci, a na dodatek traci żonę i majątek. Książę staje się żebrakiem, a uratować go może jedynie miłość...
Film Hazanaviciusa cechuje prostota narracji i całkowite postawienie na aktorów. Prezencja Jeana Dujardina i Bérénice Bejo jest magiczna - nie mając nic prócz mimiki, zaoferowali widzom pełną gamę emocji, a przy tym wystrzegli się przesadnego dramatyzmu, w który tak łatwo mogli popaść. Aktorskie wyzwanie nie przerosło artystów znanych głównie z dokonań w filmie francuskim - prześliczna Bejo i amant Dujardin tworzą na ekranie parę idealną, od której trudno oderwać wzrok. Hazanavicius umiejętnie prowadzi swoich aktorów, którzy w jednej chwili zmieniają nastrój z komediowego we wzruszający, zachowując przy tym ujmującą naturalność.
Nie sposób wspomnieć o drugim planie, na którym brylują takie sławy, jak John Goodman, James Cromwell czy Penelope Ann Miller. Pierwszy z nich występuje w roli zaprzyjaźnionego producenta Valentina, który bardzo długo stara się zachować lojalność wobec dawnej gwiazdy, w końcu jednak musi poddać się wymogom rynku. Postać ta, wraz z upadającym wizerunkiem głównego bohatera, symbolizuje problemy, z jakimi zmagali się filmowcy w obliczu pozornego udoskonalenie kina, jakim było jego udźwiękowienie. Ta rewolucyjna tranzycja stała się końcem nie tylko filmu niemego, ale również wielu tworzących go karier i istnień. Dzieło Hazanaviciusa mówi o tym pięknie i prawdziwie. Składa przy tym hołd klasycznej epoce kina - w Artyście aż roi się od nawiązań do starych filmów z Douglasem Fairbanksem czy Gretą Garbo, a filmowe domy to wnętrza prawdziwych posiadłości hollywoodzkich gwiazd z lat 20. To się nazywa dbałość o szczegóły!
Trudno powiedzieć, co dokładnie sprawia, że Artystę ogląda się z taką przyjemnością. Spora w tym zasługa psa Jacka, energicznego stworzenia rasy Jack Russell terier, którego gra jest ładunkiem fantastycznych emocji. Ogromną zaletą filmu jest format obrazu 1.33:1, lansowany w latach 20. w Hollywood, celowo wykorzystany przez Haznaviciusa. Dzięki temu uwaga widzów skupia się przede wszystkim na ekspresji aktorów, która w całości stanowi o sile tej historii. Piękne ujęcia (te sale kinowe!) i kadry technicznie stylizowane na kino z epoki to co prawda detale, ale są idealnym dopełnieniem doskonałego konceptu reżysera i dowodem na to, jak dokładnie zaplanował swoje dzieło. Całość uzupełnia fantastyczna muzyka Ludovika Bource, a główny motyw jest jednym z najwspanialszych dokonań muzyki filmowej ostatnich lat.
To wspaniale, że są jeszcze twórcy filmowi, którym zależy na pielęgnowaniu jednej z podstawowych cnót kina - sztuki opowiadania historii. Michel Hazanavicius tworząc Artystę wykazał się zmysłem prawdziwego artysty. Udało mu się nie tylko stworzyć dzieło, w którym wszystkie elementy funkcjonują w symbiozie, ale również odświeżyć gatunek - wydawałoby się - od lat zapomniany. I choć Artysta nie jest filmem wybitnym, jest w stanie trafić w każdy gust i zadowolić najbardziej wymagającego widza.
Recenzja pierwotnie opublikowana w portalu G Punkt (www.g-punkt.pl).
Tytuł: Artysta
Tytuł oryginalny: The Artist
Premiera: 15.05.2011
Scenariusz i reżyseria: Michel Hazanavicius
Zdjęcia: Guillaume Schiffman
Muzyka: Ludovic Bource
Obsada: Jean Dujardin, Bérénice Bejo, John Goodman, James Cromwell, Penelope Ann Miller, Missi Pyle
Komentarze