Pierwszą część historii Sherlocka Holmesa autorstwa Guya Ritchiego oceniłem nie najlepiej,
bo też nie była ona filmem szczególnie wartym uwagi. Bardzo często
zdarza się, że sequel popularnej produkcji filmowej okazuje się znacznie
słabszy od poprzedniczki, dlatego też wobec Gry cieni
nie miałem zbyt dużych oczekiwań. Miałem jednak cichą nadzieję, że
brytyjski reżyser poprawi mankamenty swojego filmu sprzed trzech lat i
zorganizuje legendarnemu detektywowi przygodę, jakiej świat nie widział.
Jakaż była moja radość, gdy moje życzenie zostało spełnione!
Zmian nie było potrzebnych wiele. Wystarczyło jeszcze bardziej podkręcić ekscentryzm Sherlocka, w którego ponownie brawurowo wciela się Robert Downey Jr., dodać błyskotliwemu bohaterowi godnego, przerażającego przeciwnika, a nade wszystko odjąć sceny, które wypełnione były nie akcją, a słowami. Dzięki tym zabiegom drugi filmowy Sherlock sygnowany nazwiskiem Ritchiego jest filmem równie efektownym, jak poprzednik, jednak o wiele bardziej dynamicznym - przypominają się najlepsze lata kina nowej przygody. I dobrze, bo ten dostarczający niegdyś mnóstwa zabawy subgatunek ostatnio nieco obumarł.
Tym razem uwielbiający kamuflaż i niekonwencjonalne metody śledcze detektyw wespół ze swym wiernym kompanem Watsonem musi zwalczyć niszczycielskie zapędy profesora Moriarty'ego. Matematyczny geniusz, Napoleon zbrodni, jak nazywa go Holmes w jednym z odcinków literackiej serii Arthura Conana Doyle'a, postanawia wywołać globalny konflikt zbrojny. Będąc właścicielem nabytej w niejasnych okolicznościach fabryki broni, uczony przestępca zamierza zarobić krocie, dostarczając arsenału zwaśnionym stronom. W cały spisek zamieszanych jest wiele sposób, m.in. cygańska wróżka, jej brat-terrorysta, a nawet pewien znajomy Watsona z brytyjskiej armii. Sherlock w pogoni za Moriartym przemierza pół Europy, niekiedy wyprzedzając ruchy genialnego łotra, innym razem dając mu się przechytrzyć. Ostateczne rozwiązanie historii, będące kulminacją pełnej napięcia sceny na balu, godne jest najlepszych opowieści przygodowych.
Ciekawym posunięciem było zatrudnienie w roli Cyganki Simzy znanej z oryginalnej trylogii Millenium Noomi Rapace, choć Szwedka (tak, Skandynawka gra romską wróżkę!) o nietypowej urodzie z pewnością nie pokazała pełni umiejętności. Trochę w tym wina scenarzystów, którzy nie pozwolili jej na rozwinięcie skrzydeł tak, jak w pierwszej części umożliwili to Rachel McAdams. Piękna Irene Adler na moment pojawia się zresztą i w kontynuacji, ponownie pokazując, że jest postacią z krwi i kości i równorzędną partnerką dla przykuwającego uwagę Holmesa. Znowu obserwujemy niesamowitą, pełną podtekstów i zupełnie irracjonalnych dialogów relację Downey Jr. - Jude Law, który w roli dra Watsona oferuje widzom nie mniej rozrywki, niż tytułowy bohater. Dochodzi jednak do pewnej zmiany w relacji nierozłącznych partnerów - doktor wreszcie poślubia ukochaną Mary, a w Holmesie odzywa się poczucie odpowiedzialności za nowożeńców i ich potencjalną rodzinę. Z rozrzewnieniem oglądamy wrażliwą stronę szalonego Sherlocka, który zyskuje nową, nieznaną dotąd cnotę.
Wspaniałym wręcz dodatkiem w porównaniu do poprzedniego rozdziału przygód detektywa jest jego antagonista. Nic nie umniejszając Markowi Strongowi, który należy do moich ulubieńców, zaoferowana w Grze cieni rozgrywkę pomiędzy głównymi przedstawicielami dobra i zła elektryzuje dalece bardziej niż w pierwszej adaptacji Ritchiego. Legendarny literacki arcywróg Holmesa, profesor James Moriarty, jest niepokojący, demoniczny, po prostu zły do szpiku. Wcielający się w niego Jared Harris zachowuje przy tym maksimum klasy i gracji, czyniąc ze swojej postaci jednego z najbardziej interesujących i krwistych czarnych charakterów, jakie w ciągu ostatnich kilku lat dane było mi oglądać w kinie.
Jedynym mankamentem filmu, jeśli musiałbym o jakimś wspomnieć, jest pojawiająca się niekiedy przesada w dostarczaniu widowiskowych scen. Sekwencja ostrzału bohaterów podczas ucieczki przez las - owszem, świetna do pokazania w 3D - dłuży się niemiłosiernie, a jest to zupełnie niepotrzebne, gdyż Gra cieni oferuje efektowne ujęcia od pierwszych minut. Usilnie przedłużane kadry skutkują tym, że film Ritchiego staje się wyjątkowo długim, bo ponad dwugodzinnym filmem, co w kategoriach filmu akcji/przygodowego należy raczej do rzadkości. Odrobina szaleństwa specjalistów od efektów specjalnych nie może jednak położyć się cieniem na tej świetnej, wyjątkowo dynamicznej propozycji z pogranicza akcji i przygody.
Zmian nie było potrzebnych wiele. Wystarczyło jeszcze bardziej podkręcić ekscentryzm Sherlocka, w którego ponownie brawurowo wciela się Robert Downey Jr., dodać błyskotliwemu bohaterowi godnego, przerażającego przeciwnika, a nade wszystko odjąć sceny, które wypełnione były nie akcją, a słowami. Dzięki tym zabiegom drugi filmowy Sherlock sygnowany nazwiskiem Ritchiego jest filmem równie efektownym, jak poprzednik, jednak o wiele bardziej dynamicznym - przypominają się najlepsze lata kina nowej przygody. I dobrze, bo ten dostarczający niegdyś mnóstwa zabawy subgatunek ostatnio nieco obumarł.
Tym razem uwielbiający kamuflaż i niekonwencjonalne metody śledcze detektyw wespół ze swym wiernym kompanem Watsonem musi zwalczyć niszczycielskie zapędy profesora Moriarty'ego. Matematyczny geniusz, Napoleon zbrodni, jak nazywa go Holmes w jednym z odcinków literackiej serii Arthura Conana Doyle'a, postanawia wywołać globalny konflikt zbrojny. Będąc właścicielem nabytej w niejasnych okolicznościach fabryki broni, uczony przestępca zamierza zarobić krocie, dostarczając arsenału zwaśnionym stronom. W cały spisek zamieszanych jest wiele sposób, m.in. cygańska wróżka, jej brat-terrorysta, a nawet pewien znajomy Watsona z brytyjskiej armii. Sherlock w pogoni za Moriartym przemierza pół Europy, niekiedy wyprzedzając ruchy genialnego łotra, innym razem dając mu się przechytrzyć. Ostateczne rozwiązanie historii, będące kulminacją pełnej napięcia sceny na balu, godne jest najlepszych opowieści przygodowych.
Ciekawym posunięciem było zatrudnienie w roli Cyganki Simzy znanej z oryginalnej trylogii Millenium Noomi Rapace, choć Szwedka (tak, Skandynawka gra romską wróżkę!) o nietypowej urodzie z pewnością nie pokazała pełni umiejętności. Trochę w tym wina scenarzystów, którzy nie pozwolili jej na rozwinięcie skrzydeł tak, jak w pierwszej części umożliwili to Rachel McAdams. Piękna Irene Adler na moment pojawia się zresztą i w kontynuacji, ponownie pokazując, że jest postacią z krwi i kości i równorzędną partnerką dla przykuwającego uwagę Holmesa. Znowu obserwujemy niesamowitą, pełną podtekstów i zupełnie irracjonalnych dialogów relację Downey Jr. - Jude Law, który w roli dra Watsona oferuje widzom nie mniej rozrywki, niż tytułowy bohater. Dochodzi jednak do pewnej zmiany w relacji nierozłącznych partnerów - doktor wreszcie poślubia ukochaną Mary, a w Holmesie odzywa się poczucie odpowiedzialności za nowożeńców i ich potencjalną rodzinę. Z rozrzewnieniem oglądamy wrażliwą stronę szalonego Sherlocka, który zyskuje nową, nieznaną dotąd cnotę.
Wspaniałym wręcz dodatkiem w porównaniu do poprzedniego rozdziału przygód detektywa jest jego antagonista. Nic nie umniejszając Markowi Strongowi, który należy do moich ulubieńców, zaoferowana w Grze cieni rozgrywkę pomiędzy głównymi przedstawicielami dobra i zła elektryzuje dalece bardziej niż w pierwszej adaptacji Ritchiego. Legendarny literacki arcywróg Holmesa, profesor James Moriarty, jest niepokojący, demoniczny, po prostu zły do szpiku. Wcielający się w niego Jared Harris zachowuje przy tym maksimum klasy i gracji, czyniąc ze swojej postaci jednego z najbardziej interesujących i krwistych czarnych charakterów, jakie w ciągu ostatnich kilku lat dane było mi oglądać w kinie.
Jedynym mankamentem filmu, jeśli musiałbym o jakimś wspomnieć, jest pojawiająca się niekiedy przesada w dostarczaniu widowiskowych scen. Sekwencja ostrzału bohaterów podczas ucieczki przez las - owszem, świetna do pokazania w 3D - dłuży się niemiłosiernie, a jest to zupełnie niepotrzebne, gdyż Gra cieni oferuje efektowne ujęcia od pierwszych minut. Usilnie przedłużane kadry skutkują tym, że film Ritchiego staje się wyjątkowo długim, bo ponad dwugodzinnym filmem, co w kategoriach filmu akcji/przygodowego należy raczej do rzadkości. Odrobina szaleństwa specjalistów od efektów specjalnych nie może jednak położyć się cieniem na tej świetnej, wyjątkowo dynamicznej propozycji z pogranicza akcji i przygody.
Tytuł: Sherlock Holmes: Gra cieni
Tytuł oryginalny: Sherlock Holmes: A Game of Shadows
Premiera: 10.12.2011
Reżyseria: Guy Ritchie
Scenariusz: Michele Mulroney, Kieran Mulroney
Zdjęcia: Philippe Rousselot
Muzyka: Hans Zimmer
Komentarze