Może i bohaterów tej serii należałoby nazwać mianem homo retardus, może humor bywa na poziomie niższym od klozetowego, ale jednak to Jim, Kevin, Oz, Finch i Stifler wraz ze swoimi mniej lub bardziej urodziwymi partnerkami zrewolucjonizowali komedię młodzieżową 13 lat temu. Można pomstować na styl, w jakim to zrobili, ale nie można odmówić im jednego - że potrafią się zabawić.
Przez ostatnich kilka lat na amerykańskim rynku filmowym (i na szczęście tylko tam) pojawiło się kilka tytułów, nawiązujących bardziej lub mniej do kultowej dla tamtejszych nastolatków trylogii. Przypomnijmy, że ostatnią jej częścią było American Pie: Wesele, w którym sakramentalne tak powiedzieli sobie Jim i Michelle. Następujące po tym Nagie mile i inne Księgi miłości próbowały oszukiwać widzów, obiecując wrażenia i humor lepszy, niż w przypadku oryginalnej obsady. Choć trudno w to uwierzyć, wypadały na tle pierwotnych produkcji po prostu fatalnie.
Producenci, czując, że w takiej formule z marki American Pie niewiele da się już wycisnąć, postanowili sprawdzić, co dzieje się u dawnej paczki przyjaciół z East Great Falls w stanie Michigan. Okazją do spotkania niezwykle specyficznej grupy jest zjazd absolwentów, organizowany nietypowo, bo w 13 lat po ukończeniu liceum. U chłopaków pozmieniało się wiele. Jim co prawda wciąż jest mężem Michelle, ale mają też syna Evana. Oz stał się gwiazdką telewizji, występującą w tanecznych show, Kevin po ślubie stał się kurą domową, a Finch... jest po prostu Finchem, choć udało mu się zobaczyć kawał świata. I choć kumple od lat się nie widzieli, choć zmienili się nie lada, wciąż potrafią cieszyć się wspólnie spędzanym czasem i... głupotami.
Bo American Pie: Zjazd absolwentów to przede wszystkim komedia o chęci ocalenia młodzieńczych lat, a raczej - niechęci do zatrzaśnięcia drzwi przed wspomnieniami o beztroskich wygłupach. Bohaterowie, choć są już trzydziestolatkami, wciąż wracają myślami do pamiętnych chwil, kiedy w otoczce upokorzenia i desperacji tracili dziewictwo, a ówczesne dziewczęta wciąż darzą swych pierwszych wyjątkowym uczuciem. To trochę takie Cudowne lata w wersji dla dorosłych, gdzie czarującego Kevina Arnolda zastąpiło pięciu niezdarnych, pijących i uprawiających seks mężczyzn.
Pomimo niezbyt wyszukanego humoru, czwarta część sagi o bohaterach z East Great Falls porusza kilka naprawdę trudnych tematów: nieumiejętność adaptacji w świecie dorosłych, wpływ narodzin dziecka na pożycie małżeńskie, wybór pomiędzy byciem sobą a byciem tym, kim chcą nas widzieć inni. Film Jona Hurwitza i Haydena Schlossberga bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, bo spróbował pod przykrywką reaktywacji głupawej w gruncie rzeczy serii komediowej przemycić nieco zwracającej uwagę treści. I tandemowi reżyserów udało się to znacznie lepiej niż niedawno Dennisowi Duganowi w podobnych fabularnie Dużych dzieciach.
Są obraźliwe żarty o gejach, dowcipy o fekaliach, seksualnych dewiacjach i innych nieprzyjemnych tematach, ale na szczęście twórcy postanowili nie zbliżać się do granic dobrego smaku. Zamiast tego zafundowali nam naprawdę śmieszną i niezupełnie niemądrą produkcję, choć chęć scenarzystów do przekazania jakiejkolwiek treści akurat zaszkodziła w box-office. Ja jednak z sentymentem - i, na szczęście, bez zażenowania - przypomniałem sobie fajtłapowatą paczkę przyjaciół, która 13 lat temu bawiła mnie do łez.
Tytuł: American Pie: Zjazd absolwentów
Tytuł oryginalny: American Reunion
Premiera: 4.04.2012
Reżyseria: Jon Hurwitz, Hayden Schlossberg
Scenariusz: Jon Hurwitz, Hayden Schlossberg, Adam Herz
Zdjęcia: Daryn Okada
Muzyka: Lyle Workman
Komentarze