
Prawdziwa, bo opowiada o trudnej walce Margaret Keane o jej twórczość i dobre imię, baśniowa, bo skąpana w rozświetlonych barwach i precyzyjnych kadrach Burtona. To właśnie na magicznych wizualiach i znakomitej grze aktorskiej opiera swe najnowsze dzieło autor Eda Wooda, który porzuca mroczne, przerażające wnętrza na rzecz iście andersonowskich kolorów i scenerii. Wielkie oczy to wszak film o malarzach - tych prawdziwych i tych samozwańczych - a trudno o sztukę bliższą malarstwu niż kino. Tim Burton przygląda się historii 87-letniej dziś malarki, która przez kilka dekad milczała, gdy jej mąż przypisywał sobie autorstwo szalenie popularnych w latach 50-tych i 60-tych XX w. obrazów dzieci o tytułowych oczach. Czuć w tej opowieści sentyment reżysera - Margaret w wydaniu Amy Adams jest bezbronną owieczką, której kibicuje się od pierwszych minut filmu, a jej obrazy - choć trudno uznać je za sztukę wysoką - w oczach widza szybko stają się arcydziełami, których należy heroicznie bronić.
Po drugiej stronie barykady staje demoniczny Christoph Waltz w roli Williama Keane'a, męża-uzurpatora i tyrana. Artystyczny oszust początkowo wmawia żonie, że podpisanie obrazów jego imieniem i nazwiskiem będzie korzystniejsze dla nich obojga, później zaś sam zaczyna wierzyć w to, że jest autorem kultowych wielkich oczu. Stłamszona Margaret długo pozwala mężowi na upokorzenia, jednak przeprowadzka na Hawaje i niespodziewane doświadczenie religijne sprawia, że malarka wypowiada wojnę swemu ciemiężycielowi. Przyjemnie ogląda się tę metamorfozę - w czasach, gdy kobiety z rzadka osiągały sukces w świecie sztuki (w filmie Margaret sama wymienia Georgię O'Keefe, którą należy jednak zaliczyć do grona nielicznych wyjątków), bohaterka decyduje się stanąć w obronie nie tyle siebie, co swojej sztuki. Doskonały popis umiejętności dają Adams i Waltz - ona jako wcielenie kruchości i wrażliwości, on jako prawdziwy żywioł, przyćmiewający żonę swym wybujałym ego.
Na nic jednak zdałaby się wspaniała gra aktorska, gdyby nie zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach scenografie, kostiumy i rekwizyty, które z jednej strony wprowadzają nas w klimat epoki, z drugiej zaś tworzą atmosferę na pograniczu arcydzieła i kiczu - dwóch pojęć, które równie często przypisywane były twórczości Margaret Keane. Nie ma tu złośliwości - sama artystka nigdy nie zabiegała o przychylność krytyków, lecz o uznanie odbiorców dla jej dość dosłownej sztuki. Wielkie oczy także nie grzeszą alegorycznością - poza zawartym niejako przy okazji komentarzem na temat łatwości, z jaką ktoś może zostać okrzyknięty geniuszem, film Burtona to po prostu świetny biopic, który powstał jako ekranizacja interesującego życiorysu.
Życiorysu, który dał kinu wiele wspaniałych, brawurowych scen - jak choćby ta finałowa z sali sądowej w Honolulu. Burton w Wielkich oczach daje widzom odetchnąć od swojego ciężkawego i nie do końca już chyba świeżego stylu. Wprowadza lekkość opowiadania, rozświetla plany i daje szansę nowym aktorom. Takiego Tima chcemy widzieć częściej!
Tytuł: Wielkie oczy
Tytuł oryginalny: Big Eyes
Premiera: 13.11.2014
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: Scott Alexander, Larry Karaszewski
Zdjęcia: Bruno Delbonnel
Muzyka: Danny Elfman
Obsada: Amy Adams, Christoph Waltz, Krysten Ritter, Madeleine Arthur, Delaney Raye, Danny Huston, Jason Schwartzman, Terence Stamp, James Saito, Jon Polito
Komentarze