Gdyby kiedyś powstała definicja filmu kompletnego, Boyhood bez wątpienia spełniałoby większość wprowadzonych przez nią kryteriów. Richard Linklater jak mało który reżyser potrafi w swoich dziełach uchwycić coś na pozór banalnego, ale wyjątkowo trudnego do sportretowania – codzienne życie.
Twórczość 54-letniego filmowca dowodzi, że odnalazł on swoje miejsce gdzieś pomiędzy amerykańskim kinem mainstreamowym i jego nurtem niezależnym. Unika eksperymentalnych środków filmowych, ale wciąż opowiada w sposób charakterystyczny dla twórców indie. Jego historie rozwijają się niespiesznie, jednak od początku do końca angażują widza, który po zakończeniu seansu ma wrażenie, jakby rozstawał się nie z bohaterami filmowymi, a swoimi przyjaciółmi czy członkami rodziny. Kulminacją tego humanistycznego stylu jest właśnie Boyhood, będące czymś z pogranicza antropologicznego eksperymentu i kina familijnego.
Dalszą część recenzji przeczytacie w 22 numerze magazynu AlterPOP.
Komentarze