Ile było szumu na temat przepowiedni o końcu świata w 2012 roku? A to, że Majowie, a to, że Nostradamus. Inni upatrują końca świata w polsko-ukraińskim Euro 2012, choć to już mocno współczesna teoria. Roland Emmerich postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i przedstawić jego własną wizję końca świata, zbudowaną na ludzkich trwogach i zabobonach.
Na czym polega fenomen filmów tego typu? Na tym, że zawsze robią wrażenie, bo zawierają w sobie pewną dozę prawdopodobieństwa. Niby śmiejemy się z nich, mówimy o nich z przymrużeniem oka, ale prawie każdy (zawsze znajdzie się jakiś dewiant) pomyśli sobie: "A co, jeśli to prawda?" W każdym razie jeśli 2012 miałoby okazać się prorocze, miejmy nadzieję, że wyjdziemy z końca świata tak obronną ręką, jak filmowa ludzkość.
Okazuje się bowiem, że nie ma takiej opresji, z których dzielni Amerykanie, wspierani przez miliardy Chińczyków i Rosjan, nie umieliby wyjść. I pomimo rozpadu kontynentów, wielkiej powodzi, przebiegunowania Ziemi - ludzkość daje sobie radę. Nie ma tutaj kolejnej epoki lodowcowej, jak w Pojutrze, tylko chwilowy, globalny zamęt związany z przemieszczaniem się platform tektonicznych. Naturalnie - wszelkie zmiany zachodzące w powierzchni ziemi, kataklizmy, upadek świątyń i zabytków okraszone są efektami specjalnymi, po których znowu wydaje nam się, że długo nikt takich nie zrobi.
Ale zrobi. Poczekajmy, aż na ekrany wejdzie najnowszy film Jamesa Camerona, Avatar.
Mamy w 2012 całą plejadę aktorów znanych i lubianych: John Cusack jest jak zwykle przesympatyczny, śliczna Amanda Peet od początku wydaje się być życzliwą mamusią (swoją drogą Cusack i Peet to doskonale dobrana para!), a Oliver Platt świetnie wpasowuje się w rolę cynicznego sekretarza stanu. Prezydent USA oczywiście jest już Afroamerykaninem, ale trochę starszym, bo gra go Danny Glover. Jego córka jest najbardziej irytującą postacią filmu - z prostego powodu. Gra ją Thandie Newton, a z niej tylko Guy Ritchie potrafił wyciągnąć coś dobrego. Na koniec zostawiłem najważniejszą chyba postać filmu - dra Adriana Helmsleya, geologa, który umożliwia ludzkości zdążenie przed zagładą. W tę postać wciela się Chiwetel Ejiofor, którego coraz więcej - i coraz lepiej - widać w dużych produkcjach.
Za dużo tu Pojutrza. Geolog, mężczyzna ze złymi relacjami ze swym synem, cyniczna prawa ręka prezydenta, a sam prezydent silny i szlachetny. To wszystko było w poprzednim obrazie Emmericha, a niektóre sceny są wręcz łudząco podobne (scena, gdy Adrian namawia Anheusera do przeczytania raportu) do pierwowzoru. Cóż, podobno sprawdzonej receptury się nie zmienia.
2012 to film katastroficzny, blockbuster przez duże B. Ale to też film ukazujący potęgę pieniądza, o ludzkich instynktach, o jedynie pozornej równości ludzi, w rzeczywistości będącej zakamuflowanym systemem feudalnym. Szkoda, że to wszystko znów podali Amerykanie. Przydałoby się, gdyby za tego rodzaju kino wzięli się przedstawiciele innych kontynentów. 2012 to murowany hit, ale trochę za długi i po pewnym czasie przytłaczający ilością FXów na ekranie.
2012; premiera: 11.11.09; reżyseria: Roland Emmerich; scenariusz: Roland Emmerich, Harald Kloser; obsada: John Cusack, Amanda Peet, Oliver Platt, Chiwetel Ejiofor, Danny Glover, Thandie Newton, Woody Harrelson
Na czym polega fenomen filmów tego typu? Na tym, że zawsze robią wrażenie, bo zawierają w sobie pewną dozę prawdopodobieństwa. Niby śmiejemy się z nich, mówimy o nich z przymrużeniem oka, ale prawie każdy (zawsze znajdzie się jakiś dewiant) pomyśli sobie: "A co, jeśli to prawda?" W każdym razie jeśli 2012 miałoby okazać się prorocze, miejmy nadzieję, że wyjdziemy z końca świata tak obronną ręką, jak filmowa ludzkość.
Okazuje się bowiem, że nie ma takiej opresji, z których dzielni Amerykanie, wspierani przez miliardy Chińczyków i Rosjan, nie umieliby wyjść. I pomimo rozpadu kontynentów, wielkiej powodzi, przebiegunowania Ziemi - ludzkość daje sobie radę. Nie ma tutaj kolejnej epoki lodowcowej, jak w Pojutrze, tylko chwilowy, globalny zamęt związany z przemieszczaniem się platform tektonicznych. Naturalnie - wszelkie zmiany zachodzące w powierzchni ziemi, kataklizmy, upadek świątyń i zabytków okraszone są efektami specjalnymi, po których znowu wydaje nam się, że długo nikt takich nie zrobi.
Ale zrobi. Poczekajmy, aż na ekrany wejdzie najnowszy film Jamesa Camerona, Avatar.
Mamy w 2012 całą plejadę aktorów znanych i lubianych: John Cusack jest jak zwykle przesympatyczny, śliczna Amanda Peet od początku wydaje się być życzliwą mamusią (swoją drogą Cusack i Peet to doskonale dobrana para!), a Oliver Platt świetnie wpasowuje się w rolę cynicznego sekretarza stanu. Prezydent USA oczywiście jest już Afroamerykaninem, ale trochę starszym, bo gra go Danny Glover. Jego córka jest najbardziej irytującą postacią filmu - z prostego powodu. Gra ją Thandie Newton, a z niej tylko Guy Ritchie potrafił wyciągnąć coś dobrego. Na koniec zostawiłem najważniejszą chyba postać filmu - dra Adriana Helmsleya, geologa, który umożliwia ludzkości zdążenie przed zagładą. W tę postać wciela się Chiwetel Ejiofor, którego coraz więcej - i coraz lepiej - widać w dużych produkcjach.
Za dużo tu Pojutrza. Geolog, mężczyzna ze złymi relacjami ze swym synem, cyniczna prawa ręka prezydenta, a sam prezydent silny i szlachetny. To wszystko było w poprzednim obrazie Emmericha, a niektóre sceny są wręcz łudząco podobne (scena, gdy Adrian namawia Anheusera do przeczytania raportu) do pierwowzoru. Cóż, podobno sprawdzonej receptury się nie zmienia.
2012 to film katastroficzny, blockbuster przez duże B. Ale to też film ukazujący potęgę pieniądza, o ludzkich instynktach, o jedynie pozornej równości ludzi, w rzeczywistości będącej zakamuflowanym systemem feudalnym. Szkoda, że to wszystko znów podali Amerykanie. Przydałoby się, gdyby za tego rodzaju kino wzięli się przedstawiciele innych kontynentów. 2012 to murowany hit, ale trochę za długi i po pewnym czasie przytłaczający ilością FXów na ekranie.
2012; premiera: 11.11.09; reżyseria: Roland Emmerich; scenariusz: Roland Emmerich, Harald Kloser; obsada: John Cusack, Amanda Peet, Oliver Platt, Chiwetel Ejiofor, Danny Glover, Thandie Newton, Woody Harrelson
Komentarze