Kino policyjne, niegdyś często obecne na ekranach wielkich i małych,
zostało w ostatnim dziesięcioleciu nieco zaniedbane. W cieniu chwały
Gavina O’Connora czy Królowie ulicy Davida Ayera (oba z 2008 r.) były
propozycjami przyzwoitymi, ale niespełniającymi do końca wymagań
prawdziwie męskiego kina. Być może dlatego reżyser drugiego ze
wspomnianych tytułów postanowił spróbować raz jeszcze i - ze znacznie
lepszym efektem - przedstawił światu Bogów ulicy.
To, jak wiele różnych emocji wzbudza film Ayera, najlepiej świadczy o
tym, jak ważny jest to obraz. Trudno oceniać go w kategoriach dzieła
wybitnego - koncepcyjnie i warsztatowo to po prostu świetnie
zrealizowany kryminał - ale w swoim gatunku na pewno stanie się
klasykiem. Już dziś, choć z ekranów polskich kin zniknął dość szybko,
jego sława odbija się szerokim echem w wielu środowiskach: krytyków i
twórców, bywalców kin i internetowych ściągaczy (a także tych
stojących gdzieś pomiędzy). Dawno już film tak niepozorny - bez wielkich
gwiazd, ze śmiesznym jak na warunki Hollywood budżetem 7 mln dolarów -
nie wywołał tak imponującego rezonansu.
Komentarze