Zawsze najlepiej zapamiętywane są nietypowe historie filmowe - zwykłe, ale jednocześnie niesamowite; zadziwiające, ale też najzwyczajniej ludzkie. Lubię takie opowieści, bo z jednej strony świadczą o niesamowitej mocy kina w kreowaniu innej, lepszej rzeczywistości, a z drugiej strony są zazwyczaj mocno zakorzenione w codzienności, pokazujące bohaterów wiarygodnych i prawdziwych. Sesje to znakomity przykład takiej opowieści - tak niesamowitej, że aż możliwej.
Elementem absolutnie niezbędnym w takich narracjach jest świetny zespół aktorski, potrafiący zwyczajność opowieści przekształcić w specyfikę współczesnej baśni. Ben Lewin pamiętał o tym warunku i doskonale wykonał swoje zadanie - John Hawkes, Helen Hunt i William H. Macy to nazwiska może nie z pierwszej ligi, ale gwarantujące dotarcie widza na poziomie emocjonalnym. Historia Marka O'Briena, sparaliżowanego w wyniku polio nie najmłodszego już poety, pragnącego zaznać wreszcie przyjemności seksualnej, nie mogła być łatwa do przeniesienia na ekran. W filmie Lewina mamy do czynienia z trójką niespotykanych postaci - główny bohater jest ironizującym katolikiem, którego z prawiczej niewoli uwalnia tzw. seks surogatka, bardzo specyficzna terapeutka. Przemyśleń Marka wysłuchuje zaś ksiądz Brendan, potrafiący doskonale zrozumieć swego przyjaciela, tak bardzo różniący się od polskiego wyobrażenia sługi Bożego.
Obraz Lewina porusza tematy kalectwa, seksualności, trudnej miłości w sposób subtelny, z wyczuciem, choć penis jest tu penisem, a łechtaczka łechtaczką. Przedstawiciel świata duchowego wykazuje się zrozumieniem sfery profanum, nie urągając swej misji, a terapeutka - uprawiająca koniec końców seks za pieniądze - nie jest prostytutką, a wybawicielką, która nie może co prawda uleczyć ciała swego pacjenta, może jednak uratować jego duszę. Brzmi to nieco górnolotnie, ale na ekranie wygląda właśnie tak - życzliwa, atrakcyjna kobieta pomaga okrutnie potraktowanemu przez los inwalidzie stać się pełnoprawnym mężczyzną, także, a może przede wszystkim, w jego oczach.
Sesje to obraz wzruszający, ciepły, ukazujący uczucia w ich najbardziej uroczej postaci, nawet wtedy, gdy nie zostają odwzajemnione. Doskonałe, prześmieszne dialogi, wynikające często z dużej obyczajowej swobody, nadają dziełu Lewina szlifu kina niezależnego, wymykającemu się pruderii i szablonowości. Szkoda, że Akademia nie do końca doceniła ten pokrzepiający obraz - w kategorii Najlepszy film byłby dla mnie zdecydowanym faworytem.
Elementem absolutnie niezbędnym w takich narracjach jest świetny zespół aktorski, potrafiący zwyczajność opowieści przekształcić w specyfikę współczesnej baśni. Ben Lewin pamiętał o tym warunku i doskonale wykonał swoje zadanie - John Hawkes, Helen Hunt i William H. Macy to nazwiska może nie z pierwszej ligi, ale gwarantujące dotarcie widza na poziomie emocjonalnym. Historia Marka O'Briena, sparaliżowanego w wyniku polio nie najmłodszego już poety, pragnącego zaznać wreszcie przyjemności seksualnej, nie mogła być łatwa do przeniesienia na ekran. W filmie Lewina mamy do czynienia z trójką niespotykanych postaci - główny bohater jest ironizującym katolikiem, którego z prawiczej niewoli uwalnia tzw. seks surogatka, bardzo specyficzna terapeutka. Przemyśleń Marka wysłuchuje zaś ksiądz Brendan, potrafiący doskonale zrozumieć swego przyjaciela, tak bardzo różniący się od polskiego wyobrażenia sługi Bożego.
Obraz Lewina porusza tematy kalectwa, seksualności, trudnej miłości w sposób subtelny, z wyczuciem, choć penis jest tu penisem, a łechtaczka łechtaczką. Przedstawiciel świata duchowego wykazuje się zrozumieniem sfery profanum, nie urągając swej misji, a terapeutka - uprawiająca koniec końców seks za pieniądze - nie jest prostytutką, a wybawicielką, która nie może co prawda uleczyć ciała swego pacjenta, może jednak uratować jego duszę. Brzmi to nieco górnolotnie, ale na ekranie wygląda właśnie tak - życzliwa, atrakcyjna kobieta pomaga okrutnie potraktowanemu przez los inwalidzie stać się pełnoprawnym mężczyzną, także, a może przede wszystkim, w jego oczach.
Sesje to obraz wzruszający, ciepły, ukazujący uczucia w ich najbardziej uroczej postaci, nawet wtedy, gdy nie zostają odwzajemnione. Doskonałe, prześmieszne dialogi, wynikające często z dużej obyczajowej swobody, nadają dziełu Lewina szlifu kina niezależnego, wymykającemu się pruderii i szablonowości. Szkoda, że Akademia nie do końca doceniła ten pokrzepiający obraz - w kategorii Najlepszy film byłby dla mnie zdecydowanym faworytem.
Tytuł: Sesje
Tytuł oryginalny: The Sessions
Premiera: 23.01.2012
Scenariusz i reżyseria: Ben Lewin, na podstawie artykułu On Seeing a Sex Surrogate
Marka O'Briena
Zdjęcia: Geoffrey Simpson
Muzyka: Marco Beltrami
Komentarze