W polskiej edycji konkursu scenariuszowego Hartley-Merrill za 2007 rok zwyciężyli Marcin Wrona i Grażyna Trela za scenariusz do filmu Tamagotchi. Po trzech latach film wszedł do kin pod tytułem Moja krew i nadużyciem byłoby stwierdzenie, że zrobił furorę.
Marcin Wrona jest jedną z największych nadziei młodego polskiego kina. Jego Chrzest został na tegorocznym festiwalu w Gdyni uznany za jeden z najlepszych obrazów, a Moja krew zapowiadała się na całkiem przyzwoitą polską wersję Zapaśnika. Film Wrony jest jednak dalece odmienny - pomijając diametralnie inne realia, bohater Mojej krwi jest dużo młodszy, bogatszy, ale mniej utytułowany, a w dodatku nie ma rodziny. Kariera Igora (zupełnie przeciętny Eryk Lubos) załamuje się, gdy bokser dowiaduje się o śmiertelnej chorobie. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca w świecie, czas spędza na piciu i ćpaniu. Coś się jednak zmienia w Igorze i postanawia założyć rodzinę lub przynajmniej coś na jej kształt. Na swój własny, barbarzyński sposób uwodzi Wietnamkę Yen Ha i chce spłodzić z nią dziecko. Tak właśnie chce zostawić po sobie coś na świecie, który nie stanął przed nim otworem.
Nie ma tu narracyjnych innowacji ani wyjątkowo oryginalnych pomysłów. To jeszcze jedna opowieść o staczającym się, gasnącym człowieku, który po uświadomieniu sobie żałosnego położenia stara się jeszcze coś zmienić w życiu. Łabędzi śpiew. Ale Igor fałszuje. Pięknie śpiewa za to - dosłownie i w przeności - Luu De Ly. Aktorka-naturszczyk, młodziutka Wietnamka, której cierpienie, a później miłość do Igora są wręcz namacalne. Typowa historia pięknej i bestii wypada tragicznie, gdy wychodzą na jaw zdarzenia z przeszłości zarówno Igora, jak i Yen Ha. Nie wiem, czemu, ale zakończenie Mojej krwi skojarzyło mi się z filmem Siedem dusz - może to wymiar poświęcenia dla ukochanej osoby wywołał takie skojarzenie?
Ten film to na pewno nie strata czasu, bo pod względem fabularnym, a zwłaszcza formalnym nie ustępuje dużym produkcjom amerykańskim. Czuć tu ducha kina niezależnego, ale mimo wszystko mam nadzieję, że prawdziwy Chrzest Marcina Wrony dopiero przed nami. Czego sobie i wam życzę.
Tytuł: Moja krew
Premiera: 05.02.2010
Reżyseria: Marcin Wrona
Scenariusz: Marcin Wrona, Grażyna Trela, Marek Pruchniewski
Zdjęcia: Paweł Flis
Muzyka: Marcin Macuk
Obsada: Eryk Lubos, Luu De Ly, Wojciech Zieliński, Marek Piotrowski
Marcin Wrona jest jedną z największych nadziei młodego polskiego kina. Jego Chrzest został na tegorocznym festiwalu w Gdyni uznany za jeden z najlepszych obrazów, a Moja krew zapowiadała się na całkiem przyzwoitą polską wersję Zapaśnika. Film Wrony jest jednak dalece odmienny - pomijając diametralnie inne realia, bohater Mojej krwi jest dużo młodszy, bogatszy, ale mniej utytułowany, a w dodatku nie ma rodziny. Kariera Igora (zupełnie przeciętny Eryk Lubos) załamuje się, gdy bokser dowiaduje się o śmiertelnej chorobie. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca w świecie, czas spędza na piciu i ćpaniu. Coś się jednak zmienia w Igorze i postanawia założyć rodzinę lub przynajmniej coś na jej kształt. Na swój własny, barbarzyński sposób uwodzi Wietnamkę Yen Ha i chce spłodzić z nią dziecko. Tak właśnie chce zostawić po sobie coś na świecie, który nie stanął przed nim otworem.
Nie ma tu narracyjnych innowacji ani wyjątkowo oryginalnych pomysłów. To jeszcze jedna opowieść o staczającym się, gasnącym człowieku, który po uświadomieniu sobie żałosnego położenia stara się jeszcze coś zmienić w życiu. Łabędzi śpiew. Ale Igor fałszuje. Pięknie śpiewa za to - dosłownie i w przeności - Luu De Ly. Aktorka-naturszczyk, młodziutka Wietnamka, której cierpienie, a później miłość do Igora są wręcz namacalne. Typowa historia pięknej i bestii wypada tragicznie, gdy wychodzą na jaw zdarzenia z przeszłości zarówno Igora, jak i Yen Ha. Nie wiem, czemu, ale zakończenie Mojej krwi skojarzyło mi się z filmem Siedem dusz - może to wymiar poświęcenia dla ukochanej osoby wywołał takie skojarzenie?
Ten film to na pewno nie strata czasu, bo pod względem fabularnym, a zwłaszcza formalnym nie ustępuje dużym produkcjom amerykańskim. Czuć tu ducha kina niezależnego, ale mimo wszystko mam nadzieję, że prawdziwy Chrzest Marcina Wrony dopiero przed nami. Czego sobie i wam życzę.
Tytuł: Moja krew
Premiera: 05.02.2010
Reżyseria: Marcin Wrona
Scenariusz: Marcin Wrona, Grażyna Trela, Marek Pruchniewski
Zdjęcia: Paweł Flis
Muzyka: Marcin Macuk
Obsada: Eryk Lubos, Luu De Ly, Wojciech Zieliński, Marek Piotrowski
Komentarze