Amerykanin

Deja vu. Kopia Jarmuscha, popłuczyny po braciach Coen, a i z innych braci - Pang - coś moglibyśmy w Amerykaninie znaleźć. Najnowsza produkcja spod ręki Antona Corbijna była zapowiadana jako drapieżny dreszczowiec, a okazała się zwykła historią, złożoną z banalnych thrillerowych klisz.

Niemal równo rok temu miałem okazję oglądać Limits of Control Jima Jarmuscha. Duszna, klaustrofobiczna atmosfera historii płatnego zabójcy zmierzającego ku kolejnemu zleceniu została niemal żywcem przeniesiona do Amerykanina. Co prawda Andaluzja została zastąpiona przez Abruzję, a główny aktor nie jest czarnoskórym milczkiem tylko białym przystojniakiem, ale wiele rzeczy się zgadza. Jack w wykonaniu George Clooneya również ćwiczy swoje ciało w zaciszu mieszkania, podobnie jak bohater filmu Jarmuscha unika znajomości, a mimo to przyciąga piękne kobiety. Jack ma twarz zmęczoną, umartwioną - widać, że życie mu ciąży. Chce uciec od dotychczasowego życia, zerwać z karierą znaczoną zwłokami i krwią. Jednak z tego labiryntu nie ma wyjścia.

I właśnie ten labirynt jest pięknie przedstawiony w Amerykaninie dzięki zdjęciom Martina Ruhe - ciasne, zawiłe i pełne niespodzianek uliczki Castel del Monte są wspaniałą scenerią dla polowania, w którym tym razem to Jack staje się ofiarą. Paranoiczne spojrzenie głównego bohatera staje się jednak męczące mniej więcej od połowy filmu, kiedy widz czuje już przez skórę, że ta historia nie może skończyć się dobrze.

Piękne ujęcia to nie wszystko. Clooney jako płatny morderca nie jest przekonujący - jego łagodne rysy zupełnie nie nadają się do roli kogoś tak bezwzględnego. Amerykanin to zatem kolejna próba odświeżenia skostniałego gatunku thrillera, która kończy się tym samym.

Ciepło, cieplej, ale jednak dalej chłodno.


Tytuł: Amerykanin
Tytuł oryginalny: The American
Premiera: 01.09.2010
Reżyseria: Anton Corbijn
Scenariusz: Rowan Joffe, na podstawie powieści A Very Private Gentleman Martina Bootha
Zdjęcia: Martin Ruhe

Komentarze