Geneza planety małp

Nigdy nie podzielałem fascynacji sagą Planety małp. Dawno temu oglądałem pierwszą część serii, ominąłem remake, ale postanowiłem pochylić się nad prequelem, który mógł wyjaśnić mi fenomen tego zjawiska. I choć trudno porównywać szczytowe osiągnięcie amerykańskiego kina lat 60-tych z zeszłoroczną wizualną bombą, Geneza planety małp naprawdę może przekonać każdego do sięgnięcia po serię o człekokształtnych bohaterach.

Rupert Wyatt w niewiele ponad 100 minut opowiada nam o wydarzeniach, które zmieniły planetę ludzi w planetę małp, i przyspieszonej ewolucji przyszłych hegemonów na Ziemi. Głównym bohaterem początkowo jest Will Rodman, genialny genetyk, pracujący nad ALZ112 - specyfikiem, który ma przeciwdziałać deterioracji ludzkiego organizmu. Wydawać by się mogło, że intencją naukowca jest dobro cywilizacji, podczas gdy w rzeczywistości zajmuje ono najwyżej drugie miejsce w jego prywatnej hierarchii celów. O prawdziwym bodźcu dowiadujemy się nieco później, gdy poznajemy chorego na Alzheimera ojca Willa. Z miłości do ojca bohater przeprowadzi eksperyment, wskutek którego uda mu się osiągnąć zamierzony cel. Jaki? Nie ośmielę się zdradzić.

Razem z rozwijającą się historią zmienia się narracja - z ludzkiej na małpią. Główną postacią staje się Cezar, szympans, którego Rodman przygarnął po jednym z nieudanych eksperymentów. Obserwujemy rozwój zwierzęcia, które z biegiem czasu staje się coraz bardziej antropomorficzne, zaś jego relacje z panem - coraz bliższe. Głębokie uczucie pomiędzy dwoma bohaterami z absolutnie różnych światów zostanie gwałtownie przerwane, a niespodziewany impas spowoduje nieodwracalne zmiany w psychice Cezara. Zwierzę (czy może już człowiek?) porzuci myśl o powrocie do swojego właściciela i rozpocznie własną wędrówkę wśród swoich.

Brzmi to banalnie i poniekąd takie właśnie jest. Nic w Genezie... nie zaskakuje, ale z drugiej strony nic też nie przeszkadza. Wszystkie elementy układanki są na miejscu: ciekawy bohater, klasyczna opowieść, duża dawka akcji. Wyatt odświeżył klasykę science-fiction bez uszczerbku dla oryginału, bardzo ostrożnie i z szacunkiem. Liczne tropy podrzucane przez reżysera oddają hołd pierwowzorowi, ale też zapowiadają kontynuację, czyli - o zgrozo - sequel prequela. Film nie próbuje stawać się filozoficznym traktatem na temat boskich inklinacji ludzkości, choć nieśmiało o tym wspomina, punktując obsesję Willa i posługiwanie się zwierzętami dla osiągnięcia celu. Dobrze jednak, że reżyser wystrzegł się intensywnej proekologicznej agitacji, gdyż mogłaby zamienić się w niebezpieczną demagogię.

Geneza... może pochwalić się jednymi z najlepszych efektów specjalnych 2011 r. i doskonałą realizacją postaci Cezara, w którego wcielił się Andy Serkis, obrazującej niebywałe emocje i ewolucję świadomości zwierzęcego bohatera. Świetnie oglądało się Johna Lithgow, dawno niewidzianego w znaczącej produkcji, w swoim, odrobinę egzaltowanym stylu zagrał James Franco. Jedyne, co pozostaje niezrozumiałe, to stworzenie ozdobnej roli specjalnie dla - jak zawsze ślicznej - Freidy Pinto. Nie widzę innego wytłumaczenia, jak chęć podniesienia walorów estetycznych filmu, gdyż postać dr Aranhy nie wnosi do fabuły absolutnie nic.

Jeżeli tak jak ja dopiero zaczynacie przygodę z królestwem antropomorficznych naczelnych, Geneza planety małp jest bardzo dobrym startem. Co prawda późniejsze chronologicznie, a wcześniej nakręcone części nie imponują aż tak bardzo wizualnie, ale to jednak kawał dobrego science-fiction, dlatego należy podziękować Rupertowi Wyattowi, że wpuścił do klasycznej serii odrobinę świeżego powietrza.



Tytuł: Geneza planety małp
Tytuł oryginalny: Rise of the Planet of the Apes
Premiera: 3.08.2011
Reżyseria: Rupert Wyatt
Scenariusz: Rick Jaffa, Amanda Silver, na podstawie powieści Planeta małp Pierre'a Boulle'a
Zdjęcia: Andrew Lesnie
Muzyka: Patrick Doyle
Obsada: James Franco, John Lithgow, Freida Pinto, Andy Serkis, Brian Cox, Tom Felton, David Oyelowo

Komentarze