Zabić, jak to łatwo powiedzieć

Obrazów recesji w amerykańskim kinie było w ostatnich latach sporo, a szczególnie dużo działo się w filmie dokumentalnym – warto wspomnieć choćby nagrodzony Oscarem Inside Job czy Scrappers, oba z 2010 r. Dużo trudniej jest w sposób pozbawiony patosu i wtórności opowiedzieć o wielkim kryzysie z lat 2007-2010 twórcom kina fabularnego. Zeszłoroczna Chciwość należy do nielicznych przykładów oryginalnego potraktowania tego tematu, a dziś włączam do nich również jedną z najnowszych grudniowych premier, Zabić, jak to łatwo powiedzieć.

Temat przekładów angielskich (i nie tylko) tytułów filmowych na język polski poruszałem w swoich tekstach niejednokrotnie, ale raz po raz tłumacze przekraczają kolejne granice. I kiedy ponownie obiecuję sobie, że nie będę się już powtarzał i zamilknę w tej kwestii na wieki, pojawia się przekład tak idiotyczny, absurdalny i niedorzeczny, że łamię złożone samemu sobie przyrzeczenie. I tak, jak fani serii Star Trek zakładają na Facebooku grupy sprzeciwiające się profanowaniu ich pasji bzdurnymi tytułami, tak i ja staję w obronie widza, który prawdopodobnie na skutek złych przekładów niejednym filmem nawet się nie zainteresował. Oryginalne Killing Them Softly, będące językową wariacją na temat tytułu klasycznego utworu Roberty Flack, zostało przeszczepione na polski grunt z podobnym zamysłem. Problem jednak w tym, że po drodze zatraciło cały sens.

Dalszą część recenzji przeczytacie na stronie Gazety Młodych.

Komentarze